Jeśli Paulo Sousa potrzebuje pomocy w mobilizacji swoich piłkarzy, wystarczy, że sięgnie po kilka tytułów prasowych. Spisaliśmy już naszą drużynę na straty. A na Polaków nic nie działa tak mobilizująco. W 2006 było bardzo podobnie. Przed meczem z Niemcami kadra została skreślona. A potem bohatersko, przez półtorej godziny, walczyła o sensacyjny remis. Zagraliśmy znacznie lepiej, ale poprzeczka wisiała już jednak po prostu za wysoko.
W 2006 o rehabilitację po wpadce w pierwszym meczu było trudno, bo graliśmy z jednym z faworytów i gospodarzem imprezy. W sobotę będzie bardzo podobnie. Znów faworyt grający u siebie, w Sewilli. Ten plan może się powieść tylko w jednym przypadku. Jeśli w sobotę o 21 wyjdziemy na boisko tak bardzo zdeterminowani jak 14 czerwca 2006 roku w Dortmundzie. A i wtedy szansa na sukces jest minimalna.